ony. Ona ...
wróci i nie będzie mógł dokończyć rozmowy. - Vincent! - warknął, nie odwracając się. - Tak, milordzie? - Trzymaj się bliżej nas, do diaska! - Ale... Oczywiście, milordzie. Przepraszam, milordzie. - O czym życzyła sobie pani ze mną porozmawiać, panno Gallant? - zapytał. Alexandra przez chwilę obserwowała powozy toczące się po głównej parkowej alei. - Poprzednie nauczycielki panny Delacroix nie były takie złe, jak pan twierdził, milordzie. - Więc uważa pani swoją obecność za zbędną? Pozwoli pani, że się nie zgodzę. Rose nie potrafiłaby teraz usidlić nawet pastucha. Przez usta panny Gallant przemknął cień uśmiechu. - Jest pańską kuzynką. Znalazłaby wielu chętnych. - Owszem. Łasych na tytuł, bogactwo lub pozycję towarzyską - stwierdził. - Nikogo, kto już je posiada. Kilka powozów skierowało się w ich stronę. Lucien zaklął w myślach i skręcił w boczną alejkę. - Więc uważa pani, że moją kuzynkę da się nauczyć tego i owego. Widzę jednak, że jeszcze coś panią trapi. Zawahała się. - Pańska ciotka. Po raz pierwszy, odkąd wpuścił harpie do swojego domu, uśmiechnął się szeroko. - Witam w moim świecie, panno Gallant. - Mówi pan okropne rzeczy. - Jestem okropnym człowiekiem. - Niepokoi mnie jedynie to, że pańscy znajomi będą spotykać pannę Delacroix w towarzystwie matki. Pańska ciotka z pewnością jest dobrą kobietą, ale trochę zbyt... gadatliwą. Obawiam się, że jej osoba może niekorzystnie wpłynąć na wizerunek Rose w towarzystwie. - Zniweczy wszelką nadzieję na małżeństwo. - Nie powiedziałam... - Owszem. Panna Gallant przystanęła. Na jej policzki wypełzł rumieniec. - Milordzie, jeśli mam pomóc pannie Delacroix, muszę mieć swobodę działania. Proszę mi nie przerywać. Uśmiechnął się lekko. - Mówiłem, żeby była pani szczera. - Zatrudnił mnie pan ze względu na maniery. - Zatrudniłem, bo chciałem zedrzeć z pani ubranie i kochać się do utraty tchu. Wytrzeszczyła oczy i poczerwieniała jeszcze mocniej. - To jest... pan... posuwa się za daleko! Odchodzę. Lucien dogonił ją w dwóch krokach. - Będzie pani towarzyszyć Rose na wszystkich przyjęciach, w których powinna wziąć udział - powiedział, zastanawiając się, czy rzeczywiście nie przesadził. A może panna Gallant po prostu zareagowała zgodnie z wymaganiami etykiety. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do dbania o pozory. - Na niektóre ciotka Fiona też będzie musiała pójść, ale postaram się, żeby nie narobiła zbytnich szkód. Co pani na to? - Pańskie zachowanie jest nie do przyjęcia, milordzie! Starałam się przymknąć oczy na pańską reputację, bo mogła być wytworem plotek, ale udowodnił pan, że jest w pełni zasłużona. Muszę... - Sądzi pani, że znalazłbym odpowiednią żonę. - Co to znaczy „odpowiednią”? - Ze znamienitej rodziny, dobrze wychowaną dziewicę, najlepiej atrakcyjną. Guwernantka spojrzała na niego z ukosa.