...
a Madison... – Powoli pokiwał głową, myśląc o czymś. – Tak, sierpień w Vermoncie. Tak właśnie zrobię. Nie masz nic przeciwko temu, Barbaro? – Przeciwko czemu? – zdziwiła się. Jack przesunął ręką po włosach. Tylko dzięki wieloletniej znajomości potrafiła dostrzec w tym geście oznakę zdenerwowania. – Chciałbym wynająć dom w Vermoncie, niedaleko Lucy. Czy mogłabyś mi to zorganizować? – Oczywiście – uśmiechnęła się z trudem. Wszystko miało być zupełnie inaczej. – Na razie nie mów nic Lucy. To świeży pomysł, właściwie zaledwie impuls, i nie chciałbym, żeby Lucy i dzieci poczuły się rozczarowane, gdybym z jakiegoś powodu musiał zmienić plany. Na przykład z powodu szantażu? – pomyślała Barbara i szybko wzięła do ręki stertę papierów, udając, że ma milion rzeczy do zrobienia. – Rozumiem. Zaraz podzwonię i poszukam czegoś odpowiedniego. – Chyba byłoby lepiej, gdybyś pojechała do Vermontu osobiście. – Jak to? – zdumiała się, nie nadążając za tokiem jego myślenia. Przecież powinien ją wciągnąć do swojego gabinetu i błagać, by pomogła mu poradzić sobie z szantażystą! – Do sierpnia nie zostało zbyt wiele czasu. Trzeba wynająć i przygotować dom. Chyba że nie masz ochoty wyrwać się jeszcze na kilka dni z Waszyngtonu. Barbara zmusiła się do śmiechu. – Och, nie mów takich rzeczy. Muszę tylko zakończyć parę spraw i będę gotowa do wyjazdu. Zdaje się, że w pobliżu domu Lucy jest kilka letnich posiadłości. Sprawdzę, czy którąś z nich dałoby się wynająć. Jack wyraźnie się rozluźnił. – Dziękuję, Barbaro. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Czy naprawdę tak myślał? Zastanawiała się, czy to może być jakiś początek, czy też Jack po prostu chciał się jej pozbyć, dopóki nie poradzi sobie z szantażystą. Być może jej obecność zwiększała tylko ciążącą na nim presję? Było jej niedobrze. Nie tak dawno rzuciła mu się w ramiona, obnażyła przed nim całą duszę. Od tamtej pory solidarnie udawali, że nic się nie wydarzyło, ale były to tylko pozory. Wypowiadając głośno to, o czym, jak się jej zdawało, oboje myśleli, zerwała łączącą ich nić zaufania. Miała nadzieję, że pod wpływem szantażu Jack wreszcie wyzna swoje uczucia. Tymczasem wysyłał ją do Vermontu. Ale w końcu jej praca polegała na tym, by wyręczać go w niezliczonych sprawach , zarówno drobnych, jak i poważnych, służbowych i prywatnych. Nie mógł przecież wiedzieć, że wysyłając swą osobistą sekretarkę do Vermontu, wrzuca ją do jaskini lwa. Wiedziała, że będzie musiała zostawić Lucy w spokoju. Gdyby Darren dowiedział się o jej poczynaniach, chybaby ją zabił. – Barbaro? – powiedział Jack, wyrywając ją z zamyślenia. – Właśnie myślałam, że Lucy mogła trafić w gorsze miejsce. Bardzo chętnie pojadę tam na kilka dni. Lucy oparła na kolanach koszyk ze świeżo zerwaną fasolką i