- Lucienie, nie...
- Zresztą możesz zostać w domu. - Jak śmiesz... - Pani Delacroix - wtrąciła Alexandra pospiesznie, zanim nad stołem zaczęły latać ostre przedmioty - byłabym wdzięczna za pomoc w doborze kolorów. Kobieta przez chwilę gotowała się ze złości. - Jeżdżenie po Londynie źle wpływa na moje nerwy - oświadczyła w końcu łagodniejszym tonem. - Ale nie mogę zostawić córki na pastwę pierwszej lepszej szwaczki. Alexandra powstrzymała się od uwagi, że madame Charbonne nie jest pierwszą lepszą szwaczką. Miała nadzieję, że lord Kilcairn weźmie z niej przykład. Odetchnęła z ulgą, gdy ograniczył się do uniesienia brwi. Wydatnie przyczyniał się do powstania nerwowej atmosfery przy stole... ale chętnie jeszcze raz by usłyszała, jak wymawia jej imię. Zastanawiała się, czy rzeczywiście pragnie ją uwieść, czy tylko bawi się jej kosztem. Po co zawracał sobie głowę zwykłą guwernantką? Może się nudził przed początkiem sezonu. A jeśli wcale nie jest znudzony? Ta ostatnia myśl wzbudziła w niej dużo większy niepokój. Panna Gallant zapewne pożyczyła Rose swój najlepszy strój. Już przy pierwszym spotkaniu zauważył, że guwernantka ubiera się dobrze, choć trochę konserwatywnie. Wprawdzie bardziej go interesowało, co kryje się pod sztywnym ubiorem, ale chętnie by ją zobaczył w uroczej muślinowej sukni, która nawet na drobnej kuzynce prezentowała się nieźle. - Milordzie - odezwała się bogini, wyrywając go z zamyślenia - ma pan fortepian? - Nawet kilka. A dlaczego pani pyta? Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, nagle ogarnęło go pożądanie. Jednym haustem wychylił kieliszek porto. Do diaska! Nie był przyzwyczajony do powściągliwości. Gdy pragnął jakiejś kobiety, od razu składał propozycję, a ona ją przyjmowała lub odrzucała. Tym razem nie wiedział, jakie podejście zapewniłoby mu sukces, a odmowy by nie ścierpiał. Panna Gallant nie wyglądała ani nie zachowywała się jak inne guwernantki. Nie reagowała na jego awanse tak jak inne kobiety. Intrygowała go, a on lubił dobre zagadki. - Chciałabym ocenić umiejętności panny Delacroix. Lucien spochmurniał. - Wolę tego nie słyszeć. Po swojej prawej stronie usłyszał znajome pochlipywanie. Ta smarkula jest jak przeciekający garnek. - Nie musi pan, milordzie - zapewniła go Alexandra i poklepała dziewczynę po ręce. - Kiedy przyjęcie? - zainteresowała się ciotka Fiona. - I kto je wydaje? Dlaczego mnie nie poinformowano? - W czwartek, Howardowie, bo nie chciałem ci mówić. Rose gwałtownie wciągnęła powietrze. - W czwartek? - To dość czasu, żeby cię przygotować, Rose. Panna Gallant znowu go uprzedziła. Najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy, jak daremne jest hamowanie jego gniewu. Na szczęście tego dnia był w dobrym humorze. - Ależ, kuzynie Lucienie, sam mówiłeś, że nie pozwolisz, by mnie zobaczył którykolwiek z twoich przyjaciół. - Nie... - Lord Kilcairn jest po prostu zazdrosny - przerwała mu panna Gallant. Obrzucił ją groźnym wzrokiem. Prośbę, żeby była z nim szczera, guwernantka najwyraźniej potraktowała jako zachętę do zuchwałości. Ciotka Fiona się zaśmiała. - Bardzo trafne spostrzeżenie, panno Gallant. Tego za wiele. Lucien zerwał się z krzesła. - Wimbole pokaże pani pokój muzyczny. Proszę niczego nie zniszczyć. - Dokąd się wybierasz, Lucienie? - spytała Fiona. - Do Haremu Jezebel - odwarknął i zwrócił się do guwernantki: - Słyszała pani o nim?