- No to do zobaczenia jutro - zakończył rozmowę Tanner.
- Trzeba mu było powiedzieć, że niedługo wrócisz - odezwała się Shey, nie kryjąc, że słyszała całą rozmowę. Zresztą to było Tannerowi na rękę. Celowo powiedział Emilowi o unieważnionych zaręczynach. Shey nawet nie zapytała, jak poszła rozmowa z Parker. Chociaż, między Bogiem a prawdą, wcale się tego nie spodziewał. - Może mam nadzieję, że pójdziesz ze mną, gdy tu wszystko pozamykasz. - Przykro mi, ale nic z tego. Skoro ciebie i Parker już nic nie łączy, moja rola skończona. Chciała się go pozbyć. To jasne jak słońce. Jednak to wcale nie będzie takie proste. Shey sama się o tym przekona. - To dobrze - powiedział. - Nie chcę, byś postrzegała mnie w takim kontekście. - Zrobił krok w jej stronę. - Czego ode mnie chcesz? - zapytała, obronnie cofając się za ladę. - Myślę, że wiesz - rzekł, pochylając się w jej stronę. - Przestań tak na mnie patrzeć - parsknęła, cofając się jeszcze bardziej, by nie mógł jej dotknąć. - To już się więcej nie powtórzy - dodała. - Dlaczego? - zapytał. - Jestem wolnym człowiekiem, nie mam żadnych zobowiązań. Oboje jesteśmy młodzi, z nikim nie jesteśmy związani. Między nami iskrzy, nie zaprzeczysz. Dobrze wiesz, że oboje tego chcemy. - Jest wiele rzeczy, których mogłabym chcieć, ale świadomie sobie na nie nie pozwalam. Na przykład na smażone potrawy. Ciągną mnie, ale ich unikam. Bo mam po nich zgagę. - Czy można dopatrzyć się jakichś freudowskich skojarzeń w tym przyrównaniu mnie do zgagi? Shey pokręciła głową. - Jesteś niemożliwy. No i jesteś księciem. Księciem, który wraca do domu. - Jeszcze nie zdecydowałem, kiedy stąd wyjadę. Jest w Erie kilka rzeczy, które chciałbym zobaczyć. I parę rzeczy, które chciałbym zrobić. - Nie ma problemu. Zadzwoń po swoją obstawę i zacznij zwiedzanie. - Wolałbym robić to z tobą. - To odpada. Nie ma powodu. Teraz, jeśli pozwolisz... - Dobrze. Teraz sobie pójdę, ale wrócę. W niedzielę, wychodząc z kawiarni, powiedział, że wróci. I rzeczywiście dotrzymał obietnicy. Przychodził dzień w dzień, nie przejmując się bardziej niż chłodnym przyjęciem Shey. Zniechęcała go do siebie, jak tylko mogła, a wciąż miała wrażenie, że go to bawi. Początkowo proponował jej pomoc, ale stanowczo odmówiła. To wcale go nie ostudziło. Przychodził nadal, razem z Peterem, swoim ochroniarzem. Godzinami przesiadywali przy kawiarnianym stoliku. Peter też wkrótce stał się nieodłącznym elementem ich kawiarni. Zwłaszcza gdy Shelly była w pracy. Shelly, matka dwójki dzieci, kobieta świeżo po rozwodzie,