Alex zawahał sie z odpowiedzia.
- Chcecie miec nad wszystkim pełna kontrole, prawda? Nie tylko nad tymi dokumentami, ale i nade mna. - Zawsze byłes podejrzliwy - prychnał Alex. - Za to mi płacisz. ¯ebym ruszył swoja podejrzliwa głowa. Czy¿ nie? - spytał Nick. - Czego tak naprawde ode mnie chcesz? Mogłes wynajac jakiegokolwiek dobrego konsultanta, których pełno jest w tym miescie. Nie trzeba byc geniuszem, ¿eby wiedziec, jak zaoszczedzic pieniadze. Troche 195 ciec, podwy¿ka cen, stworzenie wy¿szego marginesu zysków albo zwiekszenie sprzeda¿y przy ju¿ istniejacym... A jesli chodzi o twoja sytuacje rodzinna, to mogłes przecie¿ wynajac pielegniarki, guwernantki czy inne osoby do towarzystwa dla Marli, matki i do opieki nad dzieckiem. Naprawde, nie sadze, ¿ebys mnie tu potrzebował. - Spojrzał na elegancki, szyty na miare garnitur brata i jego krawat za dwiescie dolarów. - Wiec czemu, u licha, pojechałes a¿ do Oregonu, ¿eby opowiadac o swoich problemach? Alex zacisnał usta i milczał przez chwile. Albo sie zastanawiał, czy powiedziec prawde, albo chciał zwiekszyc napiecie. Spojrzał na rodzinne zdjecia. - Z powodu Marli. Znowu ona. Miedzy dwoma me¿czyznami. Jak zawsze. Powietrze nagle zrobiło sie naładowane elektrycznoscia i geste od przemilczanych oskar¿en i pretensji. Alex pochylił sie do przodu, jego fotel zaskrzypiał cicho. - Wiedziałem, ¿e Marla mo¿e stracic pamiec. Doktor Robertson uprzedził mnie o tym. Wiedziałem tak¿e, ¿e twój widok mo¿e sprawic, ¿e ja odzyska. Poza tym, biorac pod uwage cała sytuacje, chciałem, ¿ebys tu był. - Nigdy mnie tu nie chciałes. - Mo¿e sie zmieniłem. - Predzej mi kaktus wyrosnie na dłoni. - To wszystko nie miało sensu. Alex nie mógł sie zmienic a¿ tak. - Marla mo¿e sie jakos otrzasnie z tej... apatii. To wszystko zaczeło sie jeszcze przed wypadkiem, kilka tygodni przed narodzinami Jamesa i ma cos wspólnego z toba, Nick, czy ci sie to podoba, czy nie. - Nie bardzo rozumiem. - Przecie¿ miedzy wami cos było, obaj to wiemy. Marla zawsze cos do ciebie czuła i mimo ¿e wyszła za mnie, nigdy jej to nie przeszło. -Westchnał i dotknał swojego krawata. - To twoje imie wypowiedziała, kiedy była nieprzytomna, nie moje. 196 - Zmarszczył brwi w zamysleniu, po czym wzruszył ramionami. - Pomyslałem, ¿e twoja obecnosc pomo¿e jej dojsc do siebie. - Nie kupuje tej historyjki. Ani jednego słowa. Jesli chcesz, ¿eby Marla doszła do siebie, mo¿esz wynajac lekarzy, psychiatrów czy kogo tam chcesz, ale wywlekanie czegos, co zdarzyło sie pietnascie lat temu, na pewno jej w niczym nie pomo¿e. Nie. - Nick znowu poczuł, ¿e dopada go poczucie winy, krepuje go i dusi. Oddychał z trudem. Prawda, ¿e on i Marla byli kochankami, ale to sie zdarzyło, zanim wyszła za